HGxSS

A więc stało się.
Snape jest słodkim, ślizgońskim bogiem seksu, a Hermiona wyuzdaną Gryfonką, zaliczającą każdego nauczyciela po kolei. (Nie.)
Miłego czytania!

środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 4

Zmodyfikowałam pierwotny plan, poprowadzę akcję trochę inaczej, ale myślę, że tak będzie lepiej. :) Pomysł zawarty w tym rozdziale zmieniłam na epizodyczny, a nie na główny wątek. :)


Hogwart Express szarpnął ostatni raz i w końcu zatrzymał się na dobre. Mieszanka Śmierciożerców, nauczycieli i uczniów wysypała się z pociągu na peron i zaczęła przemieszczać się w kierunku powozów. Profesor Severus Snape szedł w towarzystwie nieznajomej - niższej od niego o głowę drobnej blondynki w prostej, czarnej szacie bez godła żadnego z domów. Nikt nie zwrócił na kobietę, wszyscy byli zbyt przerażeni zaistniałą sytuacją, wystraszeni złowieszczymi uśmiechami Śmierciożerców i ich wymierzonymi w uczniów różdżkami. Sama dziewczyna nie wyglądała na przestraszoną. Była raczej zrezygnowana, przygnębiona, smutna, wzrok miała utkwiony w ziemi, powłóczyła nogami. Pozbawiona różdżki, godności, nadziei i wolnej woli Hermiona Granger w skórze brutalnie zamordowanej mugolki podążała za tłumem, popychana od czasu do czasu przez nauczyciela Eliksirów. Wściekła na siebie, na własną bezsilność, zaciskała mocno małe piąstki. Nawet gdyby miała poświęcić swoje życie, wykrzyczeć cokolwiek, zanim by ją zabili, to co mogłaby powiedzieć? Że Snape jest zdrajcą? Że ją torturowali? Żeby stąd uciekali, zanim cokolwiek się komuś stanie? Że Harry nikogo nie zabił? Że ona, Hermiona, żyje? Była pod wpływem Eliksiru Wielosokowego w ciele małej, kruchej istoty, zbyt wykończona, by krzyczeć dostatecznie głośno. Nawet gdyby już ktoś ją usłyszał… Żadna z posiadanych przez nią informacji nie była wystarczająco ważna, by ich wszystkich ocalić, by cokolwiek zmienić.
Nie wiedziała, kiedy weszła do powozu, nie wiedziała, kiedy z niego wyszła. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy zamiast w stronę Wielkiej Sali, silna dłoń popchnęła ją do lochów. Serce jej przyspieszyło. Czy tam miało zakończyć się jej życie? W ciemnym, zimnym, wilgotnym lochu, z dala od spojrzeń, bez możliwości oddania swojego życia za czyjeś. Niebohaterska śmierć na wojnie była dla niej, Gryfonki, upokarzająca. Bez różdżki, bez możliwości obrony, bez swojej twarzy i ciała. Uniosła przerażone oczy na swojego nauczyciela Eliksirów. Na człowieka, którego podziwiała za wiedzę i talent, do którego miała mnóstwo szacunku i zaufania, którego nie bała się nigdy wcześniej. Teraz nie widziała w nim nic, poza kłamstwem, fałszem, złem. Nie dostrzegała tego, że się nią zajął. Ratował tylko siebie, żeby nie zawieść swojego Pana, naprawiał szkody, które po części sam wyrządził, składał ją do kupy tylko po to, by móc znów zniszczyć.
Wepchnął ją do jakiejś sali i zatrzasnął drzwi. Wnętrze rozświetliło się słabym blaskiem kilku świec. Profesor podszedł do regału z książkami i stuknął w jedną z półek. Otworzyło się przejście do kolejnej komnaty, do której przeprowadził oszołomioną Hermionę, która nie zauważała szczegółów otoczenia. Czuła tylko zapach nowego pergaminu, który w normalnych okolicznościach wywołałby uśmiech na jej
wystraszonej twarzy. Została popchnięta w stronę kolejnego tajemniczego przejścia, gdzie w końcu się zatrzymali. Mistrz Eliksirów machnął różdżką i zapaliły się wszystkie lampy w pomieszczeniu; dziewczyna musiała zmrużyć oczy i przesłonić je ręką.
- Masz się stąd nie ruszać. Nawet nie próbuj. - warknął nieprzyjemnie mężczyzna i wyszedł, dokładnie zamykając za sobą każde z przejść. Udał się na ucztę do Wielkiej Sali, gdzie zajął miejsce obok Dyrektora Hogwartu – Minerwy McGonagall.

Po wyjściu nauczyciela, Gryfonka stała w miejscu, przyzwyczajając się do jasności i świadomości, że jeszcze żyje. Pozwoliła sobie nawet na słaby uśmiech i drgnęła w niej jakaś cząstka nadziei. Mimo zakazu, próbowała jakoś otworzyć przejście lub znaleźć inne, ale po dwudziestu minutach gorączkowego pukania w książki i półki, w końcu dała sobie spokój. Obawiała się, że nie udałoby się to jej nawet z różdżką. W tym czasie Eliksir Wielosokowy przestał działać. Dziewczyna znów stała się większa, bledsza, z ciemniejszymi włosami i oczami, jednak tak samo bezsilna i zrezygnowana.
Odważyła się odwrócić w stronę pokoju, w którym się znajdowała. Kamienną posadzkę pokrywał w dziewięćdziesięciu procentach ciemnozielony dywan. Znajdowało się tu łóżko podobne do tych, które były w dormitoriach, szafa, wielkie lustro, biurko oraz głęboki fotel. Ściany były przykryte regałami wypełnionymi najróżniejszymi książkami. Dziewczyna znów się uśmiechnęła. Było tu całkiem przyjemnie, choć zważywszy na okoliczności, ciężko jej było to przyznać. Zdjęła buty i przeszła po miękkim dywanie w stronę lustra. Od niemal tygodnia nie widziała swojego odbicia, dlatego też w pierwszej chwili się nie poznała. Była znacznie chudsza niż zwykle. Włosy przypominały skołtunione siano, a skóra była niemal przezroczysta. Przeraziły ją zapadnięte policzki i sińce pod oczami. Wyglądała jak ćpun w ostatnim stadium swego uzależnienia.
W oczach zalśniły łzy. Zalała ją fala wspomnień, paradoksalnie wypełniła ją pustka. Padła na kolana, płacząc głośno z tęsknoty i bezsilności. Nigdy już nie zobaczy rodziców. A może już nie zobaczy nigdy nikogo i pozostawiona sama sobie, umrze z szaleństwa?
Wciąż szlochając, usiadła na podłodze i trafiła na coś miękkiego, mokrego i chłodnego. Obróciła się za siebie – za plecami miała łóżko, obok którego stał jej kufer. Jednak to nie on przykuł jej uwagę, a to, co leżało przy kufrze, to, na czym przed sekundą usiadła. Zebrało jej się na wymioty. W kłębku rudych włosów, krwi, mięsie, częściach wnętrzności i puchatym ogonie rozpoznała Krzywołapa, który był na wpół zjedzony. Z jego brzucha wypływały poszarpane jelita i żołądek, żebra sterczały żałośnie, a pyszczek był otwarty, jakby w zdziwieniu. Kot był pozbawiony oczu, a w ich miejsce były wetknięte parasolki do drinków.
Dziewczyna opanowała mdłości, a po jakimś czasie uspokoiła także płacz. Czuła jednak narastającą wściekłość. Wbiła paznokcie w dłonie głęboko do krwi, która zmieszała się z krzepnącą już krwią zwierzęcia i podniosła się na nogi. Wyprostowała dumnie ciało, otarła łzy, rozsmarowując sobie posokę na twarzy i rzuciła się na łóżko, zrzucając z niego wszystko, rozrywając poduszki i prześcieradło. Spychała z regałów książki, miotała się po tym małym pokoju w szaleństwie, przewróciła nawet fotel, co wymagało mnóstwa siły z jej strony. Gdy już się wyżyła, podeszła do zwłok ukochanego zwierzęcia i wzięła jego szczątki w ramiona, na tyle ostrożnie, by nic z wnętrza nie wyleciało i przytuliła do piersi. Zaczęła znów płakać, a łzy wymywały ścieżkę w czerwonych plamach krwi na jej policzkach, spływały po szyi, gorące i słone, każda kropla wypełniona wściekłością i chęcią zemsty, żądzą walki, a ramiona coraz ciaśniej zaciskały się wokół wiotkiego ciałka, aż w końcu wewnątrz coś chrupnęło i dziewczyna wzdrygnęła się, płacząc jeszcze bardziej. Nadgryzione żeberka zostały dodatkowo połamane, ostre krawędzie wbiły się w martwe organy, a Gryfonka poczuła się winna jego śmierci. Gdyby ktoś inny go kupił, a nie ona, to może teraz by żył. Może.
Nagle regały rozsunęły się i do komnaty wpadł Mistrz Eliksirów. W pierwszej chwili mężczyzna był oszołomiony – zastał totalny bałagan,
książki na podłodze, wszędzie pierze z rozdartych poduszek… A pośrodku tego, groteskowo, jak z jakiejś demonicznej bajki, zapłakana dziewczyna, klęcząca i przytulająca szczątki kota do piersi, twarz naznaczona krwią, włosy w nieładzie i oczy pełne szaleństwa. Z początku myślał, że uczennica rzuci mu się do gardła i rozerwie mu tętnicę własnymi zębami, ale tymczasem ona wbijała w niego spojrzenie, tak pełne wyrzutu i bólu, że nawet tak zimna istota jak Snape poczuła się nieswojo.
- Co to ma być? - zapytał opanowanym głosem, zaciskając zęby. Czy ona zjadła tego kota? Skąd on się tu w ogóle wziął?
Nie doczekał się odpowiedzi. W zamian za to usłyszał tylko kolejny szloch i pociągnięcie nosem, a zaraz potem spazmatyczne oddechy.
- Co zrobiłaś temu… zwierzęciu? - zadał kolejne pytanie, wskazując na kota w jej ramionach. Hermiona zdezorientowanym wzrokiem objęła malutkie ciałko, przełykając łzy.
- On tu był… ktoś go zabił… - wyszeptała pod nosem, ale wyczulone na mamrotanie uszy profesora wychwyciły każde słowo. Wziął głęboki wdech i poczuł smród wilkołaka. Z pewnością Greyback zapragnął podarować dziewczynie jakiś miły prezent, by szybciej zaaklimatyzowała się w nowym miejscu i sytuacji. Kochany.
Brunet wyjął różdżkę i zaczął doprowadzać pokój do porządku. Nie wpadł w furię tylko dlatego, że był cudownie najedzony i zmęczony, zbyt zmęczony, by zdzierać gardło na osobę, do której i tak nic nie dotrze. Gdy pomieszczenie wyglądało, jakby nic się nie stało, mężczyzna wyrwał dziewczynie z rąk martwe zwierzę i zniknął na chwilę w przejściu. Kiedy wrócił, twarz miał nieprzeniknioną, lecz w jego oczach błyszczała wściekłość.
- W tej chwili wstaniesz i pójdziesz do łazienki. Masz dziesięć minut na przywrócenie się do porządku. Nie będę więcej tolerował twojego szału i braku szacunku do miejsca, które ci przyznałem. W łazience niczego niepotrzebnie nie dotykaj i jak skończysz, to zostaw za sobą porządek, chyba że jesteś za głupia na zrozumienie moich poleceń.
Po jego krótkim wywodzie,
wbił wzrok w jej oczy i czekał na jakąś reakcję. Gryfonka patrzyła zaciekle w jego twarz, twarz, której nienawidziła najbardziej na świecie. Marzyła o kąpieli, ale nie wyobrażała sobie spełniać jego oczekiwań. Po czasie dotarło do niej, jak dziwna jest to sytuacja – jej rodzice zostali zamordowani, ona sama porwana i torturowana, a teraz tkwi w komnacie z profesorem Eliksirów w Hogwarcie, gdzie nikt nie może jej pomóc, a Opiekun Ślizgonów każe jej się wykąpać, zmyć z siebie jej własną krew oraz kota.
Po pewnej chwili, nie zrywając kontaktu wzrokowego, dziewczyna wstała i wyprostowała się. Nie zachwiała się i nie straciła równowagi. Musiała przejść obok niego, wyjść z pomieszczenia, przejść przez tamto i trafić do drzwi, przez które wypływała smuga przeraźliwie jasnego światła. Zaczęła stawiać niepewne kroki, kierując się w stronę wyjścia. Czując na sobie wzrok starszego mężczyzny, trafiła do jego prywatnej sypialni, o wiele okazalszej niż pokój, w którym przyszło jej mieszkać, choć urządzonym w podobnym stylu. Nie traciła jednak czasu na podziwianie wnętrza, lecz weszła prosto do łazienki, gdzie panowała sterylna czystość i nieskazitelna biel. Na środku stała wielka wanna. Hermiona zatrzasnęła drzwi.
Woda zmyła z niej wszystko, oprócz siniaków, blizn i beznadziejnego poczucia pustki. Narzuciła na siebie szatę, ponieważ nie miała nic na przebranie i wróciła do
swojego pokoju. Wyjęła z kufra koszulę nocną i przebrała się szybko, nie dostrzegając nigdzie profesora. Była, zresztą, bardzo obojętna. Wiedziała, że musi wziąć się w garść i znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby przeżyć kolejny dzień i stawić czoła wyzwaniu, przed którym postawiło ją życie. W tej chwili przysięgła sobie, że będzie żyła na tyle, na ile będzie potrafiła. I że postara zrobić się wszystko, by rodzice byli z niej dumni. Nie przywróci im życia, ale nie może też zatracić się w żałobie i zmarnować swojego, choćby nie wiadomo jak żałosne nie było. Przetrwa każde tortury i ból, dopóki nie padnie z wycieńczenia i nigdy nie straci nadziei na lepsze jutro. W końcu wojna będzie musiała się skończyć.
Z rozmyślań wyrwał ją Snape, który obrzucił ją krótkim spojrzeniem i bez słowa zamknął przejście. Światło zaczęło przygasać, dlatego dziewczyna wśliznęła się pod kołdrę i starała się zasnąć. Po paru długich godzinach płaczu, zagryzania warg i wyrywaniu sobie włosów z głowy, udało jej się.

Dni mijały. Rok szkolny rozpoczął się. Hermiona zaczęła odczuwać wściekłość – nie mogła uczestniczyć w zajęciach, nie miała czym się zająć. Odzyskiwała siły, przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Cały czas była zamknięta sama w swojej komnacie, Snape'a widziała tylko trzy razy dziennie – rano, po południu i wieczorem, kiedy przynosił jej posiłki i pozwalał skorzystać z łazienki. Nie ufał jej ani trochę, dlatego nie pozwolił jej mieć ciągłego dostępu do jego pokoju, a więc także do łazienki. Dziewczyna czuła się trochę jak pies, całkowicie uzależniona od profesora. Wciąż starała się go zrozumieć, jakoś usprawiedliwiać jego zachowanie, aczkolwiek nie ułatwiał jej tego; jego nastawienie do niej było paskudne, traktował ją jak przykrą konieczność, gorzej niż skrzata domowego. Ich rozmowy ograniczały się tylko do jej pytań o datę oraz jego pytań o jej samopoczucie.
Pewnego wieczoru coś się jednak zmieniło. Regały rozsunęły się, do środka wszedł profesor Snape – w białej koszuli, czarnych spodniach, dumnie wyprostowany i z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Hermiona chciała go minąć, żeby pójść do łazienki, lecz on ją zatrzymał.
- Poczekaj. - dodał, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że mężczyzna ma w ręku mały kuferek. Uniosła brew i cofnęła się, wbijając w niego wzrok.
- Siadaj – nakazał, wchodząc w głąb pokoju. Gryfonka usiadła sztywno na łóżku, kładąc dłonie na udach, nie spuszczając wzroku z profesora Snape'a. Ten zdawał się być nieobecny, automatycznie otwierając kuferek i wyjmując z niego fiolkę z fioletowym płynem. Bez słowa podał go dziewczynie. Hermiona ujęła ją drżącymi dłońmi, wyczuwając jej chłód i kiedy spojrzała ponownie na profesora, ten miał zaciśnięte szczęki i mroźne spojrzenie.
- Wypij to – wydał kolejny rozkaz.
- Co to? - Mimo nieufności, Hermiona odkorkowała fiolkę i zdziwiła się, kiedy z wnętrza buchnęła para. Zapach był, wbrew pozorom, przyjemny i sprawił, że zakręciło się jej w głowie.
- Po prostu to wypij – Severus odłożył kuferek na biurko, zwrócony tyłem do dziewczyny. Zerknął na zegarek łańcuszku i wziął głęboki wdech. Usłyszał odgłos przełykania i dopiero po dziesięciu sekundach postanowił się odwrócić. Nie wiedział, czego się spodziewać.
Hermiona Granger siedziała spokojnie na łóżku, bujając nogami w powietrzu. Odłożyła fiolkę na pościel i zwróciła oczy ku profesorowi. Chwilę później opadła na łóżko, błądząc dłońmi w powietrzu. Nuciła pod nosem jakąś senną piosenkę. Po chwili śpiew przerodził się w szloch, a ten w demoniczny śmiech. Oczy nabiegły jej krwią, usta stały się bardziej czerwone, tak samo, jak i palce pod paznokciami. Dziewczyna wydawała się puchnąć od emocji, które ją ogarniały, stawała się coraz bardziej zarumieniona, jej oddech przyspieszał. Na chwilę zamilkła, by znów wybuchnąć płaczem. Sięgnęła dłońmi do głowy, zaczęła wydrapywać sobie włosy z głowy, dopóki nie połamała sobie paznokci i nie zalała się strużką krwi. Zagryzała mocno wargi, powstrzymując krzyk, warcząc zamiast tego. Chwilę później wetknęła palce do ust i zaczęła wyrywać zębami paznokcie, płacząc i plując krwią, mocząc nią pościel i ubranie.
Severus stał i patrzył na dziewczynę z kamienną twarzą. Obok niego lewitował notatnik, po którym prędko poruszało się krucze pióro, zapisujące przebieg całej sytuacji. Kiedy pokój przeszył potworny pisk, krzyk pełen bólu, profesor dopiero wtedy postanowił zareagować. Dziewczyna wgryzała się w swoją rękę, spragniona krwi i cierpienia. Zanim mężczyzna zdążył jednak cokolwiek zrobić, Gryfonka spojrzała na niego zamglonymi oczyma i zemdlała.
Całość trwała może pięć minut. W ciągu tego czasu Hermiona wyrwała sobie garść włosów wraz ze skórą, pozbyła się dwóch paznokci w całości, odgryzła sobie kawałek przedramienia i przerwała żyły tam biegnące. Zalewała się krwią w powolnym tempie, lecz Severus już był przy niej. Wlał jej do ust złotawy płyn, a chwilę później wodził różdżką nad jej ranami, lecząc je, zasklepiając i bandażując. Zawołał Rudkę, której polecił wykąpać pannę Granger, lecz zanim zaniósł ją do łazienki, ta się obudziła, gdy ją podnosił.
W pierwszej chwili musiała powstrzymać odruch wymiotny. Połknęła mnóstwo swojej krwi, co nie podziałało dobrze na jej żołądek, lecz udało jej się opanować. Spojrzeniem napotkała czarne oczy swojego nauczyciela i był to pierwszy raz, gdy miała okazję spoglądać w nie z tak bliskiej odległości. Dzieliły ich centymetry. Dziewczyna czuła na swoich wargach chłodny oddech mężczyzny, który najwyraźniej w napięciu oczekiwał na to, aż ona odezwie się pierwsza. Ale ona milczała. Nie mogąc oderwać wzroku od oczu Snape'a, nie potrafiła także myśleć o tym, co przed chwilą się stało. N ie odczuwała bólu, tylko było jej jeszcze trochę niedobrze, ale te uczucia były dla niej odległe. Czuła się wyjątkowo dziwnie, ale nie nieswojo, choć zauważała absurdalność sytuacji; leżała w łóżku w sąsiedniej komnacie Severusa Snape'a, który aktualnie stał nad nią nachylony, trzymając dłonie na jej karku i talii. Zdawał się zastygnąć, a jego mięśnie najwyraźniej nie protestowały. Zauważyła, że profesor pachniał lochami, pergaminem i czymś złowieszczym, co pewnie było zapachem jego duszy. Był człowiekiem, który wlewał w nią destrukcyjne eliksiry, by później przynieść ukojenie i spokój. Był mężczyzną, który w każdej chwili mógł ją zabić lub na śmierć skazać, lecz na razie dawał schronienie i dziwne poczucie bezpieczeństwa. Był szalenie inteligentny, mądry, oczytany, był perfekcjonistą w każdym calu, był wszechstronny i mógłby wieść inne życie, lecz wybrał los Śmierciożercy, gdzie nie może się wykazać, gdzie tylko się marnuje i niszczy.
Lecz czy tak naprawdę on miał wybór? Czy naprawdę jest taki zły? W końcu Dumbledore mu zaufał… W końcu…
- To jakieś skutki uboczne eliksiru? - Szorstki głos Mistrza Eliksirów wyrwał dziewczynę z rozmyślań. Zamrugała.
- Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. - rzekła słabo, zastanawiając się, o co w tym wszystkim właściwie chodzi.
- Najlepiej nie myśl – szepnął tak cicho, że Hermiona myślała, że odezwał się tylko w jej głowie. Rzeczywiście jednak o tym nie myślała, gdyż sekundę później była w górze, a parę chwil potem – w wodzie, gdzie Rudka myła ją, podśpiewując, jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna próbowała poukładać sobie w głowie wszystko i włożyć profesora do którejś z wielu szufladek w jej głowie, ale on nigdzie nie pasował. Chciała usprawiedliwić jego działanie, chciała go zrozumieć i mu pomóc, chciałaby uratować cały świat, a tymczasem tkwiła w wannie i płakała, uważając, by nie zmoczyć bandaży. Nie odczuwała bólu z powodu wyrwanych paznokci, włosów czy kawałka mięsa. Serce rozrywało jej prawdziwe cierpienie, wynikające z niezrozumienia i żalu. Nie miała pojęcia, o co chodziło w tej całej wojnie i dlaczego ona musi być skrzatem doświadczalnym. Nie wiedziała też, czy eliksiry Snape'a wystarczają, czy też jej własna wewnętrzna siła ma tu jakieś znaczenie. Nie potrafiła logicznie myśleć, nie potrafiła być owładnięta nienawiścią, nie pamiętała, kiedy znalazła się w łóżku i kiedy zasnęła z wycieńczenia i płaczu.
Mijały tygodnie. Jej relacje z profesorem były takie, jak zawsze – on wypuszczał ją do łazienki, dostarczał śniadanie, zamykał ją, gdy wychodził na zajęcia, a gdy wracał, mogła skorzystać z toalety i dostawała obiad, a potem kolację. Wychodzenie do łazienki było dla niej niebywale krępujące, ale po jakimś czasie przyzwyczaiła się. On zdawał się nie zauważać jej istnienia. Gdy szedł na lekcje, ona pochłaniała treść każdej kolejnej książki z jej komnaty. Wciąż nie miała różdżki, dlatego nie sięgała do najwyższych półek, a na tych niższych nie było właściwie nic porywającego, aczkolwiek każda wiedza była dla niej zbawienna. Wsiąkała w nią jak woda w gąbkę. Były to w większości książki o eliksirach i obronie przed czarną magią. Znalazła też kilka powieści, a nawet komiksy. Książek było naprawdę mnóstwo, choć znaczna ich część to były po prostu podręczniki szkolne. Podejrzewała, że profesor wie o tym, że ona je czyta, choć starała się odkładać każdą na miejsce, tak równo, jak była przedtem.
Co jakiś czas profesor wchodził do jej komnaty, patrzył nieprzeniknionym wzrokiem i kazał pić jakiś eliksir. Niektóre były naprawdę ohydne – zarówno w smaku, jak i w działaniu. Wykręcały wnętrzności, kończyny, zwiększały wrażliwość do tego stopnia, że nawet łaskotanie włosami bolało niczym rozdzieranie skóry rozgrzanym nożem, powodowały ból zębów, włosów, zmieniały świadomość i wywoływały tragiczne halucynacje. Po każdej sesji Severus zbierał notatki, zajmował się Hermioną, a po wszystkim zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Hermiona nie wiedziała, że czuje się z tym wszystkim podle, że to on wyrządza jej krzywdę, że boi się, że kolejny eliksir może mieć skutki, których nie będzie potrafił powstrzymać i odwrócić. A przecież to tylko pieprzona Gryfonka, panna Wiem-To-Wszystko! Wiedział, że płacze w nocy, że ma go za potwora i że nie ma innego wyjścia.
Wkrótce stało się coś, co odmieniło jej życie, choć nie było to spełnieniem jej marzeń.

2 komentarze:

  1. O matko . . . Brak mi słów. Pierwszy raz chyba nie wiem co napisać. To jest genialne a za razem straszne. Ja już dawno bym popadła w obłęd na miejscu Hermi. Nie wiem jak ona to wytrzymała tyle czasu. Co do Seva to widać tu jego zamiłowanie do zadawania bólu i testowania nowych eliksirów.
    Boski rozdział :D
    Serdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę Senri97

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo pisać...Świetny rozdział.Szybko się czyta. Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały. Życzę weny ! ;)

    OdpowiedzUsuń