Młoda Gryfonka leżała na łóżku i od pół godziny wpatrywała się w sufit. Coś było nie tak, a ona nie potrafiła powiedzieć, co. Powoli usiadła, walcząc z zawrotami głowy i potarła ramię, na którym widniała paskudna blizna, która pod wpływem maści już i tak znacznie zbledła. Całe jej ciało było w takich znamionach, wszystkie zrobione przez nią samą. Eliksiry, które testowała, przygotowywał sam Voldemort; znudzony klątwami, postanowił bawić się w Mistrza Eliksirów. Tworzył mikstury według swoich chorych pomysłów, a Snape miał sprawdzać ich działanie. Kiedy się na to zgodził, nie wiedział jeszcze, że będzie musiał podawać je swojej, już byłej, uczennicy. Dzięki Merlinowi, pozytywem tej sytuacji były umiejętności Severusa – potrafił przygotować antidotum i za każdym razem naprawić dziewczynę. Podziwiał jej siłę, jej wytrwałość. Dziewczyna zdawała się nie tracić nadziei ani zapału, nie wyglądało na to, żeby się poddała. Potrafiła znaleźć się w nowej sytuacji, nawet tak niekomfortowej, ale nie miała się za przegraną. Pieprzeni Gryfoni. Z drugiej strony – to pewnie w znacznym stopniu trzymało ją przy życiu. Podczas tego czasu zdarzało mu się coraz częściej rozmawiać z dziewczyną, opowiadał jej trochę o Hogwarcie. Nie podobało jej się to, co słyszy, ale przynajmniej miała z kim porozmawiać, nawet jeśli konwersacja była chłodna i trwała maksymalnie dziesięć minut. Dziewczyna myślała o tym, że profesor w głębi duszy nie jest zły, że w jego sercu musi kryć się coś poza tym mrokiem, z którym on się tak obnosi. Naturalnie, musiał ją doprowadzać do porządku po skutkach, jakie wywoływały eliksiry, bo kazał mu tak Czarny Pan, ale sprawdzał jej stan częściej, niż to konieczne, do każdego posiłku dodawał jej coś słodkiego lub jakiś owoc. Interpretowała to jako troskę, choć wiedziała, że nie ma to z tym nic wspólnego.
Kiedy
tego dnia Snape otworzył przejście do jej komnat, Hermiona
skrzywiła się, wyrwana z rozmyślań. Miał w ręce
nieprzezroczystą fiolkę i zwinięty w rulonik pergamin. Czyli nic
się nie zmieniło, a już miała nadzieję…
-
Wypij, a potem przeczytaj. - Snape podał jej eliksir i liścik, i
uważnie ją obserwował. Dziewczyna wzięła tylko głęboki wdech,
wypiła wszystko naraz i zmarszczyła brwi. Eliksir był bardzo
gęsty, smak był znajomy, ale jednocześnie wiedziała, że czuje go
pierwszy raz w życiu. W chwilę zrobiło jej się niedobrze. Gdy
profesor zobaczył, że przytyka dłonie do ust, transmutował pustą
fiolkę w miskę i podał dziewczynie, a ta po paru sekundach
wiszenia nad naczyniem uspokoiła się. Nie lubiła eliksirów, które
powodowały wymioty, ale nie odezwała się. Poczuła się trochę
lepiej, choć wydawało jej się, że rozciąga się, rośnie.
Zdziwiło ją to, że Snape nie ma ze sobą swojego notatnika.
Odłożyła pustą miskę na bok i rozwinęła karteczkę. „Wesołych
świąt, Alecto!”
Święta? Już? I… Alecto? Coś było nie tak. Spojrzała na swoje dłonie. Oddech jej przyspieszył, rzuciła przerażone spojrzenie na Snape'a, który przyglądał jej się bez zaskoczenia. Wstała, podeszła do ogromnego lustra i nieomal krzyknęła. Przyglądało jej się odbicie Alecto Carrow. Na przemian otwierała i zamykała usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Z wyjaśnieniami pośpieszył Snape.
Święta? Już? I… Alecto? Coś było nie tak. Spojrzała na swoje dłonie. Oddech jej przyspieszył, rzuciła przerażone spojrzenie na Snape'a, który przyglądał jej się bez zaskoczenia. Wstała, podeszła do ogromnego lustra i nieomal krzyknęła. Przyglądało jej się odbicie Alecto Carrow. Na przemian otwierała i zamykała usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Z wyjaśnieniami pośpieszył Snape.
-
Alecto zginęła w jednej z akcji trzy dni temu. Czarny Pan uznał,
że będziesz jej godną – tu uśmiechnął się ironicznie -
następczynią.
Następczynią?
W kręgu śmieciożerców? Hermiona była wystraszona, patrzyła
niepewnie na profesora, mrugając oczami. Nic z tego nie rozumiała.
-
Alecto uczyła w Hogwarcie Mugoloznawstwa. Po przerwie świątecznej
obejmiesz to stanowisko. - Po tych słowach postawił w rogu pokoju
wielki kufer, groteskowo owinięty białą wstążką. Zawierał
zapasy Eliksiru Wielosokowego. Chwilę później przyniósł
dziewczynie świąteczny obiad i deser. Zostawił także otwarte
przejście, miała więc swobodny dostęp do łazienki i… jego
komnaty. Była na tyle oszołomiona, że nie ruszyła się jeszcze
siedem minut po wyjściu Severusa. Nie rozumiała z tego niczego.
Voldemort porwał ją, żeby testować na niej swoje idiotyczne
mikstury. Tkwi w tej zimnej komnacie od czterech miesięcy, zwracając
niemal każdego dnia swoje wnętrzności. Podczas tego czasu zdarzyło
jej się uśmiechnąć zaledwie kilka razy. Jej żołądek nie
przyjmuje za wiele pożywienia, wycieńczony wymiotami. Tylko jej
umysł nasiąkał wiedzą, którą udawało jej się wydobyć z
książek z jej komnaty. Podeszła do kufra i przejrzała jego
zawartość. Tego było tak mnóstwo… Czas płynął, a ona liczyła
zapasy. Starczy na pół roku, może trochę mniej. A co potem?
Będzie musiała samodzielnie warzyć mikstury, które przyczynią
się do robienia z niej śmierciożerczyni?
Spojrzała
jeszcze raz w lustro. Była dwa razy grubsza, trochę niższa i
starsza. Tak miała teraz żyć. I wpajać czarodziejom, że mugole
to podludzie. Co za ironia. Zrozumiała, co Snape miał na myśli
przez „godną następczynię”. W końcu była szlamą, musiała
kłamać na temat swoich rodziców i osób ich pokroju, zmieszać ich
z błotem, wręcz ich zdradzić. Odwróciła się i niepewnie
przeszła przez przejście. Snape siedział w fotelu przy stole i
jadł rybę, zgrabnie operując widelcami. Uniósł wzrok znad
talerza i odłożył sztućce, obserwując dziewczynę z ledwo
wyczuwalnym zaciekawieniem. Dziwnie było mu na nią patrzeć. Alecto
nienawidził chyba jeszcze bardziej od Gryfonów. Choć, musiał
przyznać, że Hermionę tolerował, ale nigdy na głos tego nie
powie. Nigdy.
- Mam hańbić własną rodzinę. Mam popierać działania Sam-Wiesz-Kogo. Mam w pewien sposób pomagać jemu w wygraniu tej wojny… - Mówiąc to, łzy spływały jej po policzkach, lecz spoglądała twardo w czarne oczy profesora. W tym czasie zaczęła wracać do normalnej postaci. Jej skóra na powrót była szara, ciało wychudzone, oczy duże, teraz wypełnione łzami. Biła jednak od niej jakaś duma, nadzieja, nie była to osoba, która się poddała. Ona dopiero zaczynała walkę.
- Mam hańbić własną rodzinę. Mam popierać działania Sam-Wiesz-Kogo. Mam w pewien sposób pomagać jemu w wygraniu tej wojny… - Mówiąc to, łzy spływały jej po policzkach, lecz spoglądała twardo w czarne oczy profesora. W tym czasie zaczęła wracać do normalnej postaci. Jej skóra na powrót była szara, ciało wychudzone, oczy duże, teraz wypełnione łzami. Biła jednak od niej jakaś duma, nadzieja, nie była to osoba, która się poddała. Ona dopiero zaczynała walkę.
-
Nie wyj, Granger, bo dobrze wiesz, że nic tym nie zdziałasz. Tak,
będziesz musiała to robić. Prawdopodobnie złożysz także
Wieczystą Przysięgę. Być może już nigdy nie będziesz mogła
się pokazać w swoim ciele.
-
A jeśli odmówię?
-
Nie łudź się, Czarny Pan cię nie zabije. Będzie cię torturował,
aż się przełamiesz. To nie jest tego warte, zaufaj mi.
Hermiona
prychnęła na te słowa. Zaufać. Poczuła przypływ sił i otarła
ze złością łzy. Obrzuciła profesora jeszcze raz spojrzeniem i
udała się do łazienki. Zanim zamknęła za sobą drzwi,
usłyszała:
- To tylko słowa, Granger. Nie musisz w nie wierzyć. Kłamstwo na wojnie może uratować więcej niż jedno istnienie.
- To tylko słowa, Granger. Nie musisz w nie wierzyć. Kłamstwo na wojnie może uratować więcej niż jedno istnienie.
Leżąc
w wannie, zastanawiała się nad sensem tego, co powiedział Snape.
Jasne, że ona nie musi w nie wierzyć i nigdy nie uwierzy! Ale
będzie robiła pranie mózgu młodym czarodziejom, którzy później
wyrosną na wyniosłych i okrutnych w stosunku do mugoli. Doprowadzą,
być może, do całkowitego wyginięcia pozamagicznych ludzi. Nie
przyczyni się do tego. Ale… jeśli nie ona, to na pewno znajdzie
się ktoś inny na jej miejsce. Jeśli złoży Wieczystą Przysięgę,
to nie będzie odwrotu, bo gdy ją złamie, to umrze. No właśnie,
umrze. A czy nie o tym marzyła przez ostatnie miesiące? Ale czy z
drugiej strony nie jest to wyrazem tchórzostwa? Nie. Każdy ma swój
limit. A Hermiona zdecydowanie była na skraju wytrzymałości i tym
razem nie widziała żadnego wyjścia z tej sytuacji. A teraz
wystarczy, że złamie przysięgę. Uśmiechnęła się pod nosem.
Spotka rodziców. Hermiona Granger, która idzie na łatwiznę – to
zaszło za daleko.
-
Granger, utopiłaś się?! - Snape walił w drzwi łazienki, a po
chwili wtargnął do środka. Hermiona leżała w wannie i spała w
najlepsze. Obudziło ją dopiero trzaśnięcie drzwiami.
-
Co do… - urwała, krzyżując ręce na piersiach i oblewając się
rumieńcem. Podkuliła nogi pod klatkę piersiową i spuściła
wzrok. To nie pierwszy raz, kiedy profesor widzi ją nagą, ale
pierwszy, gdy ona jest w pełni świadoma. Snape wywrócił oczami i
rzucił w nią ręcznikiem, wcześniej opróżniając wannę z wody
jednym machnięciem różdżki. Dziewczyna się nie ruszyła, patrząc
intensywnie na różdżkę.
-
Mogłabyś się łaskawie ruszyć? - warknął Snape przez zaciśnięte
zęby. Zaczynała działać mu na nerwy. Rozumiał, depresja,
osłabienie i szok, ale to nie jest wystarczający powód, żeby
siedzieć godzinę w jego łazience. I jeszcze spać!
-
Dostanę różdżkę z powrotem? - odezwała się w końcu.
-
Nie wiem, Granger, naprawdę uważasz, że jest ci niezbędna?
-
Nawet nie mogę… nóg ogolić! - powiedziała nim pomyślała.
Chwilę później znów zrobiła się różowa na twarzy. W jednej
chwili myśli o śmierci i o wojnie, a w drugiej o tak przyziemnych
sprawach jak higiena osobista. Gdy odważyła się spojrzeć znów na
profesora, ten miał nieprzeniknioną minę.
-
Po prostu wyjdź z tej łazienki. - Pokręcił głową i przeszedł
do komnaty, zamykając za sobą drzwi łazienki. Hermiona nie
zauważyła momentu, w którym rzucił na nią zaklęcie golące.
Wycierając się miękkim, białym ręcznikiem zorientowała się, że
ma idealnie gładkie nogi i pachy, i… Po raz trzeci tego dnia na
jej twarz wpełzł rumieniec. Jej łono zdobił jedynie zawijas z
króciutkich włosków, który do złudzenia przypominał węża.
Dziewczyna, chcąc nie chcąc, parsknęła krótkim śmiechem, nie
wiedząc, czy ma być zła, zawstydzona, rozbawiona czy wręcz
obrzydzona, dlatego szybko się ubrała, by nie patrzeć na „dzieło”.
Wyszła
z łazienki i zauważyła, że profesor dokończył posiłek i
najwyraźniej czekał, aż ona zwolni toaletę. Powstrzymała śmiech,
skinęła sztywno głową i rzekła:
- Dziękuję, monsieur artist. - Mogłaby przysiąc, że Snape się uśmiechnął. Nie dane jej było jednak przestudiowanie jego twarzy, gdyż zaraz zniknął za drzwiami łazienki. Dziewczyna postanowiła coś zjeść. Wróciła do swojej komnaty i zjadła trochę zimnego już obiadu, już po chwili skupiając swoją uwagę na deserze – ciasto i lody. Proste, a jednak pyszne. Jej ulubiony deser, który pojawiał się w Hogwarcie na święta. Nie przepadała za puddingami czy innymi specjałami. Tak było idealnie, jak w domu. Na chwilę zapomniała o swoim beznadziejnym położeniu, o tym, że jej czas na tym świecie dobiega końca. Nuciła pod nosem kolędę i przez chwilę zapragnęła wyjść na dwór i zobaczyć śnieg. Cholera, przez cztery miesiące nie widziała słońca, nieba, trawy. Nie czuła deszczu, wiatru. Tylko zapach lochów i chłód tych kamiennych ścian i posadzek.
- Dziękuję, monsieur artist. - Mogłaby przysiąc, że Snape się uśmiechnął. Nie dane jej było jednak przestudiowanie jego twarzy, gdyż zaraz zniknął za drzwiami łazienki. Dziewczyna postanowiła coś zjeść. Wróciła do swojej komnaty i zjadła trochę zimnego już obiadu, już po chwili skupiając swoją uwagę na deserze – ciasto i lody. Proste, a jednak pyszne. Jej ulubiony deser, który pojawiał się w Hogwarcie na święta. Nie przepadała za puddingami czy innymi specjałami. Tak było idealnie, jak w domu. Na chwilę zapomniała o swoim beznadziejnym położeniu, o tym, że jej czas na tym świecie dobiega końca. Nuciła pod nosem kolędę i przez chwilę zapragnęła wyjść na dwór i zobaczyć śnieg. Cholera, przez cztery miesiące nie widziała słońca, nieba, trawy. Nie czuła deszczu, wiatru. Tylko zapach lochów i chłód tych kamiennych ścian i posadzek.
Nie
wiadomo kiedy Snape wyszedł z łazienki i stanął u wejścia jej
pokoju. Był ubrany w szatę śmierciożercy, a na jego twarzy
malowało się skupienie. Hermiona zmarszczyła brwi.
-
Ubieraj się – polecił jej, rzucając płaszcz. Dziewczyna miała
na sobie jeansy i biały sweter, ale mężczyzna zaakceptował jej
mugolski strój. Miała złe przeczucie. Coś miało pójść nie
tak. A może to jedynie stres?
-
Tylko bądź grzeczna. - W jego głosie słyszała groźbę. Nie
musiał jej tego mówić; nie zamierzała psuć planów Voldemorta.
Chciała złożyć Przysięgę i złamać ją jak najprędzej.
Myślała o tym, kiedy profesor rzucał na nią Zaklęcie Kameleona,
kiedy mknęli przez zaśnieżone błonia, by się deportować, kiedy
płatki śniegu rozpływały się na jej przezroczystej twarzy, kiedy
niknęły w jej niewidzialnych włosach, kiedy chwytała ramię
Snape'a i przenosiła się do Malfoy's Manor. Nie poddała się. Ale
nie będzie jego narzędziem. Voldemort nie jest tym, któremu będzie
służyć. Nigdy.
Voldemort
siedział u szczytu stołu, przy którym tkwili także inni
śmierciożercy. Przybycie Severusa i Hermiony wywołało szmer wśród
popleczników Czarnego Pana, lecz ten uciszył ich machnięciem ręki.
Kiwnął na Severusa, by usiadł po jego prawej stronie, natomiast
dziewczynę zaklęciem przeniósł na stół tak, że wisiała kilka
milimetrów nad wypolerowanym blatem. Spętał ją także
niewidzialnymi liniami. Gryfonka nie szamotała się, zacisnęła
zęby i patrzyła hardo na Voldemorta.
-
Waleczna! Witaj, szlamo. Stęskniliśmy się za tobą! - Te słowa
wywołały falę nieśmiałego chichotu wśród śmierciożerców.
Sam Voldemort wykrzywił blade wargi w paskudnym uśmiechu.
-
Wierzę, że Severus przekazał ci tragiczną wiadomość. Alecto –
tu zamilkł na moment – poległa, wykonując dla mnie swoje
zadanie. Zabił ją twój najbiedniejszy z przyjaciół, szlamo. -
Dziewczyna z całych sił starała się nie ukazywać żadnych
emocji. - Alecto już prawie ich miała. Nie szukają cię, szlamo.
Uwierzyli w twoją śmierć. Najbliżsi przyjaciele… Chowają się!
Uciekają! Gryfoni! - parsknął śmiechem, a wraz z nim wszyscy jego
poplecznicy. Potężny ryk odbił się echem od ścian i trwał przez
parę ładnych minut. To nie był jeszcze koniec przemowy Czarnego
Pana.
-
Uznałem, że możesz się do czegoś przydać. W końcu kto może
lepiej się znać na mugolach od szlamy? Musisz być tylko szczera!
Musisz uświadomić młodych czarodziei, że mugole nie mają prawa
istnieć na tym świecie na równi z nami! Że należy wyplewić
szlamy i zdrajców krwi! W twoich żyłach płynie gnój, dlatego nie
mogę ci zaufać. Złożysz Wieczystą Przysięgę, byś nie miała
możliwości zniszczyć mojego planu. Wyciągnij różdżkę,
Severusie.
Po
tych słowach Voldemort usunął krępujące Hermionę liny i wszedł
na stół, a następnie stanął przed nią i wyciągnął rękę w
jej stronę jakby w geście pojednania. Widać, że zaskoczyło to
wielu śmierciożerców, którzy nie sądzili, że Voldemort jest w
stanie podejść tak blisko plugawej istoty.
Snape musiał również wejść na stół, co wydało mu się groteskowe, lecz nie dał tego po sobie poznać.
Snape musiał również wejść na stół, co wydało mu się groteskowe, lecz nie dał tego po sobie poznać.
Hermiona
przez cały czas starała się nie myśleć o tym, co ją czeka. Było
jej niedobrze, liny wpijały jej się boleśnie w ciało, umysł
starał się pochłonąć jak najwięcej szczegółów, które być
może mogłyby jej pomóc. Może nie musiałaby wcale łamać
Wieczystej Przysięgi… nie, nie stchórzy teraz. Podjęła decyzję.
Zrobi to, co powinna. Nie zdradzi rodziny. Przysięgnie, lecz nie
wypełni zadania. To tylko jej życie, dla świata i tak jest martwa.
Nic nie traci, oprócz cierpienia i kłamstw.
Gdy
Voldemort do niej podszedł i zwrócił jej wolność ruchów, była
bardziej niż przerażona. Niepewnie wyciągnęła rękę w jego
stronę, a gdy ten ją uścisnął, przeszły ją dreszcze strachu i
obrzydzenia. Nigdy nie spodziewała się, że będzie tak blisko
Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i nie będzie mogła
zrobić nic, by go zgładzić. Beznadziejność sytuacji dobijała ją
tym bardziej, że za chwilę musiała zawrzeć pakt z tym odrażającym
czarodziejem. W końcu odezwał się Snape, który celował w ich
splecione dłonie różdżką.
-
Czy przysięgasz, szlamo Hermiono Granger, wypełnić zadanie
powierzone ci przez Czarnego Pana, objąć stanowisko nauczyciela
Mugoloznawstwa w Hogwarcie i nie powiedzieć żadnego pozytywnego
słowa na temat plugawych stworzeń, jakimi są mugole, szlamy i
zdrajcy krwi, a przy tym jawnie wychwalać wielkość naszego Pana,
Lorda Voldemorta?
Hermiona
analizowała po kolei każde słowo, patrząc w oczy oprawcy, czując
delikatne ciepło płomieni oplatających dłonie czarnoksiężnika i
szlamy. Gdy Snape skończył mówić, czuła na sobie wzrok
wszystkich zgromadzonych, wwiercający jej się w każdą część
ciała. Gdy się odezwała, głos miała pewny:
- Przysięgam.
- Przysięgam.
Płomienie
zbledły i rozpłynęły się w powietrzu, a Voldemort zaniósł się
przeraźliwym śmiechem.
-
Tak, tak! Doskonale, szlamo! - Zaczął bić brawo, a chwilę później
zawtórowali mu śmierciożercy. Gdy wrzawa ucichła, Voldemort
zezwolił na nagrodzenie Hermiony kilkoma Cruciatusami. Jej krzyki
wypełniały komnatę przez kilkanaście minut, a kiedy się
skończyły, dziewczyna była wykończona. Czarny Pan kazał jej
jednak stanąć na nogi i wyjął swoją różdżkę, na powrót
stając koło niej na stole. Spojrzał na swojego najwierniejszego
sługę.
-
Dalej, Severusie! Twoja kolej. - Mężczyzna skłonił głowę przed
Czarnym Panem i zmarszczył lekko brwi.
-
Na co, mój panie?
-
Podejdź tu, głupcze!
Severus
wypełnił polecenie. Stanął przy Czarnym Panu i czekał na dalsze
instrukcje. Nie chciał rzucać klątwami w Gryfonkę, wyszukiwał w
głowie takich, które tylko będą wyglądały źle, ale szybko da
radę je uleczyć. Nie wyjął jednak jeszcze różdżki, gorączkowo
zastanawiając się nad tym, jak bardzo będzie musiał ją
uszkodzić. Znów, cholera. Następne słowa Voldemorta całkowicie
zbiły Severusa z pantałyku. Tego w planach nie było.
-
Podajcie sobie dłonie, moi drodzy.
Ojeju, ten rozdział jest cudowny <3
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać ciągu dalszego!
Pozdrawiam
Tutti